3 dni w Pradze | relacja z wyjazdu + kilka informacji

3 dni w Pradze | relacja z wyjazdu + kilka informacji
Chciałabym się  z Wami podzielić relacją z wyjazdu do Pragi. Być może komuś się post przyda, szczególnie jeśli planuje wyjazd w ten rejon na własną rękę. W moim przypadku mimo tego że jest milion innych postów to ciężko było znaleźć coś co mnie zadowoli, szczególnie jeśli chodzi o aktualne informacje ;)


[Nazwy miejsc i stron są podlinkowane w nazwie]

Zaczynając od początku...
Na tegoroczne Walentynki uciekliśmy do Pragi. I nie był to spontan :) Hotel zarezerwowałam na stronie HRS już w listopadzie, gdyż cena była przyzwoita, a i same urlopy i dogadanie się nie warto zostawiać na ostatnią chwilę, tym bardziej że jechaliśmy w czwórkę ;)




DOJAZD

Dojazd wybraliśmy autem. Raz że szybciej a dwa że u nas jest dość kiepska komunikacja z większymi miastami typu Praga i wybierając PolskiegoBusa/Flixbusa i podobne wyszłoby nam nawet drożej, bo musielibyśmy dojechać do Poznania lub Wrocławia- a jak pisałam to bez sensu przy czterech osobach :)



HOTEL

Na stronie HRS deals była dostępna oferta w hotelu znajdującym się w bardzo bliskim sąsiedztwie Zamku, był to Jeleni Dvur. W cenę mieliśmy wliczone śniadanie w formie bufetu oraz parking:) Pokoje były dwuosobowe z jednym łóżkiem podwójnym. Do wyboru były 2 rodzaje pokoi, ja wybrałam wersję Standard bez widoku na zamek, ale za dodatkową dopłatą możliwa była rezerwacja w pokoju właśnie z takim widokiem. Dla mnie to było bez znaczenia, bo z hotelu korzystaliśmy do spania i do zjedzenia śniadania i nie było większej potrzeby na wydawanie pieniędzy na pokój z lepszym widokiem :)
1.2.3. Pokój w środku
4. Widok z okien

Sam pokój był urządzony bez szału, ale poprawnie. U nas trochę śmierdziała wykładziną i spaliśmy przy uchylonym oknie. Na wyposażeniu mieliśmy oprócz łóżka dużą szafę, sejf, 2 krzesła, stoliki nocne oraz biurko na którym stał mini bar- oczywiście za dodatkową opłatą można było coś sobie z niego wybrać ;)
W łazience było czysto, niestety była wanna zamiast prysznica, ale daliśmy radę. Przy grzanej podłodze wybaczyliśmy ten minus, za taką cenę i na dwie noce to nie było źle:)

1.Hotel
2.Widok z parkingu




JEDZENIE

Oj tu to się naszukałam i naczytałam miliona opinii, poleceń i ostrzeżeń gdzie jeść, a gdzie omijać szerokim łukiem, a i tak wyszło że na dobrze ocenianym i polecanym miejscu się przejechaliśmy :)

Pierwszego dnia nasze spacerowanie było dość chaotyczne, bo coś tam pamiętaliśmy z jednodniowej wycieczki z maja, ale i tak się lekko pogubiliśmy w tych uliczkach.
 Zaplanowaliśmy odwiedzić sobie miejsce które w zasadzie najwięcej ma dobrych opinii na blogach podróżniczych a dokładnie mowa o restauracji Stare Casy.
Miało być tanio, smacznie i przyzwoicie jak na Pragę. Niestety jedzenie okazało się być jedynie poprawne, w ilości małej, nieco niedoprawione i nie aż tak tanie :) Dodatkowo kelnerzy chodzili nerwowo zerkając co wziąć ze stołu co było bardzo irytujące. Po poproszeniu o rachunek Pan podał nam kwotę mówiąc że to bez napiwku, zaznaczając -BEZ  NAPIWKU- dając nam do zrozumienia że napiwek przydałoby się dać. Mój  TŻ  oczywiście dał kilka koron, choć moim zdaniem za tą obsługę to się nie należało ;) Miejsce samo w sobie obskurne, nie jadło się tam miło.Uciekliśmy szybko i doszliśmy do wniosku że pierwszy i ostatni raz tam wstąpiliśmy.  Obsługa rozumie polski.
Koszt 2 obiadów + 2 piw ok. 500 koron


Drugiego dnia po śniadaniu wybraliśmy się znów na Stare Miasto a póżniej na wzgórze Petrin. Tam na parterze wieży jest bar z którego skorzystaliśmy. Zamówiliśmy sobie panini oraz kawę. Panini to takie kanapeczki które są zapiekane w takim jakby tosterze- były bardzo spoko, taki ciepły szybki posiłek. Cena jednej to 89 kC. Zamówiliśmy też sobie po kawie cena jednej 59 kC + aromat 10 kC. Kawa- w smaku bardzo dobra, jej ilość to pół kubeczka, więc troszkę drogi interes ;) Wyszliśmy sobie na taras i zjedliśmy na dworze. Nie było kelnerów ani obsługi, nikt nas 'nie wyganiał'.
Za 2 panini i 2 kawy z aromatem zapłaciliśmy 230 kC, ale tylko dlatego bo nam Pani nie doliczyła jednego panini, ale się zorientowaliśmy po powrocie do hotelu licząc korony ;) Tu komunikowaliśmy się po angielsku, ale po polsku pewnie też dałoby radę.

Miejsce które odwiedzaliśmy z wycieczką w maju i którego nazwy nie pamiętaliśmy znaleźliśmy przez totalny przypadek. Przypadek który uratował nasze gastronomiczne chciejstwa z Pragi. Mowa tu o restauracji u Zlothego Slonia.
Jedzenie miazga! To po to się jedzie do Pragi :) do tego wspaniały ciemny Kozel i obiad nas zabiły do ranka następnego dnia. Ceny bardzo przyjemne jak na centrum. Mój smażony ser kosztował 145 kC, ciemny, lany Kozel 0,3l około 29kC. Do sera można zamówić sobie tam frytki albo ziemniaki, ja się zagapiłam i dostałam sam ser z sosem tatarskim, ale było też mega dobre :) Mój TŻ zamówił dla siebie gulasz w chlebku za około 220 kC i 0,5l Pilsnera. Gulasz pachniał gulaszem, aż ciarki mnie przeszły jak powąchałam. Obsługa nienachalna. Ideał jak dla mnie! Nikt nerwowo nie chodził, nie zabierał nic ze stołu jak ledwo widelec odłożyłam. Za 2 mega pyszne, syte obiady zapłaciliśmy około 600 kC z napiwkiem. Tu warto wejść i zjeść. Obsługa rozumie polski.


Wracając z Petrin nie mieliśmy sił wracać na Stare Miasto i stwierdziliśmy 'ahoj przygodo' i ruszyliśmy szukać jedzonka po drodze od Klasztoru na Strachowie do Zamku. Weszliśmy do 2 miejsc i szybko uciekliśmy. Szukanie na własną rękę miejsca gdzie warto zjeść w Pradze nie warto zaczynać w tym miejscu ;) Ceny z kosmosu, np mój smażony ser w jednym lokalu 350 kC! W drugim smród taki że po wejściu na niecałe 5 minut tak śmierdzieliśmy jedzeniem aż się niedobrze robiło:/ Po tych dwóch miejscach poddaliśmy się i poszliśmy na Stare Miasto :)


Oczywiście skusiliśmy się na Trdelniki! Kupiliśmy je obok wejścia na Most Karola- pychotki! W dodatku świeże, a kolejka długaśna :)


Niepisane zasady jedzenia w Pradze:
1. Nie wchodzić jeśli są naganiacze na zewnątrz i zapraszają do  środka - coś musi tam śmierdzieć.
2. Uwaga na reklamy na zewnątrz- w środku okazuje się że cena 10x wyższa
3. Czesi lubią doliczać za obsługę do paragonu, bez zapytania o zgodę.
4. Przekąski na stole też mają swoją cenę, w jednym miejscu była mikro miseczka z czipsami z schowaną ceną 43kC :)





ZWIEDZANIE

Ze względu na porę roku odpuściliśmy sobie parki. Oprócz starego miasta odwiedziliśmy wzgórze Petrin na którą wybraliśmy się kolejką. Bilet kosztuje 24kc, można kupić je w automacie w miejscu z którego kolejka odjeżdża. Nie zapuszczaliśmy się w dalsze zakątki miasta, za mało czasu na to było, ale nie wykluczamy że w tym roku jeszcze raz się nie wybierzemy ale jak już będzie bardziej zielono ;)
W ciągu naszej wyprawy byliśmy kilkakrotnie na Moście Karola - o każdej porze jest tu pełno ludzi;)
Zobaczyliśmy min. Orloja, Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem, Zamek Szwarcenbergów. W kompleks zabudowań zamku nie wchodziliśmy- szkoda było nam czasu na stanie w gigantycznej kolejce - może innym razem :)


1. Jedna ze strażnic przed Mostem Karola
2. Przed Orlojem
3. Przykład pięknych zabudowań

1.Widok z Mostu Karola na Zamek
2.3.Widok na Most Karola
4. Widok z Mostu na Wełtawę

1. Wieża Petrin
2.3. Widok z kolejki na zamek


Pamiątkowe lusterko przypominające wyglądem praski zegar atronomiczny


Nie mogło zabraknąć zdjęcia włosów :D


Post nie jest sponsorowany jakby się ktoś pytał- opisuję własne doświadczenia! Mam nadzieję że komuś się to przyda :) 
......

W SKRÓCIE:

Praga jest piękna- ale tylko centrum, wjeżdżając autem można się przerazić przedmieścia.
Na starym mieście polecam zjeść u Zlothego Slonia. 
Warte uwagi są szybkie kanapeczki Panini jeżeli wybierzemy się na wzgórze Petrin. 
Piwo jest genialne - ja jestem zwolenniczką ciemnego Kozela.
Hotel był bardzo w porządku -  dodatkowo obsługa rozumiała polski. Zapłaciliśmy 78 euro za 2 noce/2osoby ze śniadaniami :)
Nie polecam restauracji Zlote Casy - jak dla mnie to była melina niewarta uwagi, nie rozumiem jej fenomenu na blogach podróżniczych. 
Na zakupy spożywcze jeśli potrzeba to w centrum jest Tesco Express - link do mapy.



Hit stycznia! Maseczki Organic Shop

Hit stycznia! Maseczki Organic Shop
O tym że nie przepadam za zmianami masek do włosów wspominałam kilkakrotnie przy aktualizacjach włosów.  Od dłuższego czasu miałam ulubiony zestaw składający się z Kallosów i ewentualnie odżywek Nivei bądź Garniera. 
Nie zerkałam na inne maski, aż składałam zamówienie na prezenty świąteczne i w oko wpadła mi ta maska z awokado i miodem. Przepadłam jak zobaczyłam cenę : 5,90zł i co, ja nie wezmę? oczywiście, że nie puszczę takiej okazji ;)
I tak się zaczęła moja przygoda z tymi maskami, które jak się okazało wyparły całkowicie resztę z tej kategorii pielęgnacyjnej.


W wersji Awokado&Miód zakochałam się od pierwszego użycia, po prostu byłam w szoku że tak tanie coś bez silikonów może tak pięknie wygładzić i okiełznać włosy!  Idąc za ciosem, a dokładniej przechodząc obok sklepu z naturalną żywnością wstąpiłam na chwilkę i dojrzałam wersję Figa&Migdał i niewiele się zastanawiając ją kupiłam ;) Wrażenia po użyciu - niemalże identyczne! Maseczki szybko stały się moją maseczkową bazą i w zasadzie tylko ich używam na chwilę obecną.

Nie mam czasu nakładać je na dłużej niż 5 minut, a najczęściej się kończy na tym że je aplikuje chwilę masuję włosy i zaraz szybko spłukuje. Na to jeszcze aplikuje serum, odżywkę w sprayu i v'oila!



Cechy wspólne masek: ( odczuwalne i mające duże znaczenie w moim przypadku)

- obydwie wygładzają włosy
- nie obciążają
- pozostawiają włosy sypkie
- po ich użyciu nie mam większych problemów z ułożeniem włosów (czyt. nie są one sztywne ani splątane)
- idealna konsystencja gęstego budyniu sprawia że maseczki starczają na bardzo długo mimo ich niewielkich pojemności!
- szybko i łatwo się spłukują - dla mnie to decydująca właściwość :)
- w składzie brak silikonów, za to w każdej znajdziemy olejki i całkiem przyzwoity skład
- niska cena. wersja z figą jest droższa o 1 zł, czyli koło 7 zł można już ją dostać :)
- współpracują z każdym użytym szamponem, czyli mogę używać je po każdym myciu.

Różnice:

- wersja z figą nie nadaje się do dłuższego trzymania na głowie tj więcej niż 5 minut- powoduje lekki puch w nadmiarze :)





Moje włosy jak widać nie marudzą na takie traktowanie ;)





Zdjęcie pochodzi z mojego Instagrama  @aneta_1208.


Pozdrawiam! :)


The best of 2016 | Czyli ulubione kosmetyki 2016 roku

The best of 2016 | Czyli ulubione kosmetyki 2016 roku
Czas rozliczyć się z ubiegłym rokiem na płaszczyźnie zachwytów kosmetycznych, których na szczęście nie brakowało :) 
Do grona ulubieńców roku 2016 mogę z całą pewnością zaliczyć niżej wymienione produkty:



WŁOSY:

L'OREAL MYTHIC OIL
Pisałam o nim już post tutaj. Regularnie pojawia się w postach związanych z pielęgnacją włosów. Najlepszy, najbardziej wydajny i nie zastąpiony. Mimo zmiany opakowania i niewielkiej ingerencji w skład jestem z niego bardzo zadowolona. Służy mi on standardowo do zabezpieczania końcówek po każdym myciu :)


BANIA AGAFII SZAMPONY DO WŁOSÓW
Tu nie wytypuję jednego konkretnego, ponieważ wszystkie w tych zielonych butelkach są dla mnie stworzone :) uwielbiam je za to że zostawiają włosy oczyszczone, ale nie splątane ani szorstkie. Nie muszę też koniecznie używać odżywki do spłukiwania po ich użyciu, a to dla mnie nie lada ułatwienie. Plusem jest również cena, bo szampony wcale nie są drogie, a przy długich włosach trochę ich zużywam :)


REVLON EQUAVE ODŻYWKA Z KERATYNĄ
Więcej pisałam o niej tutaj. Nie zamienię jej na żadną inną. Najlepsza, najbardziej wydajna. Nie skleja mi włosów, nie obciąża fryzury, pięknie pachnie- dla mnie w sam raz! ;)


TWARZ

MAKE ME BIO WODA RÓŻANA
Najbardziej uniwersalny produkt jaki miałam okazję stosować, w dodatku z atomizerem! Pięknie pachnie, nadaje się do cery w każdym stanie i wtedy gdy jest bardziej podrażniona jak i również gdy nic się na niej nie dzieje. Świetny produkt, tym bardziej że ja uwielbiam pryskać twarz za pomocą atomizera i zostawiać do samodzielnego wchłonięcia niż nanosić coś za pomocą wacika :)

MIZON SNAIL REPAIR EYE CREAM
Czyli najlepszy krem pod oczy. Nie podrażnia, widocznie nawilża, nadaje się pod makijaż, nie zbiera się w załamaniach i jest absolutnie mega wydajny! Żałowałam sobie tych 45 zł, ale teraz się cieszę że jednak się odważyłam i wydałam aż tak dużo na sam krem pod oczy :) Jestem nim zauroczona, nie zmienię go jeszcze przez dłuuugi czas.


 MIZON SNAIL RECOVERY GEL
Kupiłam go z ciekawości czy tańszy ślimak będzie równie dobry jak droższy krem i serum. No niestety jeden drugim nie zastąpię, ale żel jest lżejszą wersją obydwu która idealnie nadaje się do codziennego stosowania. Sprawdza się na skórze podrażnionej, przesuszonej ale za razem lubiącej mieć wysyp niespodzianek. Żel bardzo dobrze się wchłania, lekko nawilża, ale też nie zapycha. Dodatkowo jest tańszy, gdyż kosztuje ok.30 zł i jest fajną opcją do wypróbowania coś z  ślimaków na sam początek :)

MIZON SNAIL REPAIR AMPOULE
Geniusz na zmęczoną, szarą cerę! Najlepsze co zdarzało mi się stosować również w przypadku zaogniających się zmian, gdyż serum sprawia że stan zapalny się sporo ogranicza i szybko blednie. Faktem jest również że przy systematycznym używaniu wyblakły mi brązowe potrądzikowe plamy na policzkach które miałam przez długi czas :)
Nareszcie się ich pozbyłam, ale jest to zasługa zarówno żelu, serum oraz peelingów które starałam się robić w miarę często :)


MAKIJAŻ:

 Tu króluje moja absolutna perełka i jedyna paletka jaką używam w codziennym makijażu, czyli TOO FACED CHOCOLATE BAR.
Jedynie brakuje mi czerni w tym zestawieniu, która jest mi niezbędna do makijażu, ale posiłkuję się pojedynczym cieniem lub czarną kredką do oczu.
Kolory w tej paletce są skomponowane idealnie, można wykonać nią każdy makijaż w ciepłej tonacji. Mam swoje ulubione połączenia i nie wypróbowałam jej we wszystkich kombinacjach, ale jak widać mało się zużywa i pole do malowania jeszcze mam całkiem spore :D



I tym kolorowym czekoladowym akcentem zamykam kosmetycznie rok 2016 :)

......

Jak wyglądają Wasze zbiory ulubieńców minionego roku?
Znane są Wam produkty z postu? Używałyście któregoś? :)


Zapraszam Was na moje konto na Instagramie znajdziecie mnie jako @aneta_1208 :)


Pozdrawiam,
Aneta

Aktualizacja włosowa: Grudzień 2016

Aktualizacja włosowa: Grudzień 2016
Witajcie już w Nowym Roku! :)
Dziś nieco spóźniona - już noworoczna, ale jeszcze grudniowa aktualizacja włosów, bo z grudnia zdjęcia :)


Przez ostatni czas nie praktykowałam żadnych szaleństw i eksperymentów na włosach i to się raczej nie zmieni zbyt szybko, gdyż pasuje mi stan na chwilę obecną.
Nie ścigam się zbytnio o długość, ale bym bardzo już chciała mieć je do pasa, lecz jak widać brakuje mi jeszcze małą 'tyćkę' czyli z jakieś 3-4 cm, które non stop podcinam bo nie podobają mi się końcówki, a długości nie będzie bez odpowiedniej jakości! ;)

Na zdjęciach włosy są rozczesane szczotką, toteż są i nieco napuszone, ale nie zwracam na to większej uwagi, bo szybko wracają do normalnego stanu tj. do tafli.
Wciąż używam szczotki z DM z naturalnego włosia oraz do grzebienia z szeroko rozstawionymi zębami - nic tego duetu uzywanego na zmianę nie ma szans u mnie pobić.


W listopadzie udało mi się wygospodarować czas na nałożenie henny na całe włosy i było to bodajże trzecie czy czwarte farbowanie na długości w 2016! 
Zazwyczaj z braku czasu i chęci farbuję same odrosty farbami Joanny- tu też jest bez zmian, innym środkom chemicznym już nie wierzę a nie chcę przerzedzać sobie czupryny eksperymentami z jakąś inną marką. Te mi dobrze łapią, nie wypłukują się i nie powodują uczuleń :)


 Kosmetyki których używam to nie jest jakaś zawrotna ilość, ale przyznać się muszę że szamponów mam tyle że nie ma szans na zebranie ich w jedno zdjęcie ;)- to takie moje małe remedium na zły wygląd włosów- mi wystarczy zmiana szamponu, więc wybór mam całkiem spory.
Uprzedzając wszelkie domysły: nie używam drogeryjnych szamponów typu Gliss Kurr, Garnier, Elseve etc, jedyne produkty na miejscu które mogę kupić to szampony Ives Rocher, Herbal Essencess, Alterra i ewentualne tanie ziołowe oczyszczające jak dla przykładu produkty marki Barwa. Reszta to są produkty rosyjskie, dostępne głównie w internecie, przeważnie szampony Bania Agafii - moja wielka miłość :)


Tradycyjnie po myciu używam tylko odżywki Revlona oraz serum Mythic Oil- to się już od dawna nie zmienia i nie zmieni chyba przez długi czas :)


Tymczasowo odstawiłam uwielbiane przeze mnie Kallosy na rzecz tych dwóch taniości od Organic Shop. Po pierwszej próbie siostrzanej trzeciej wersji z jaśminem nie dawałam im najmniejszych szans, ale skuszona ceną spróbowałam tej z Awokado i Miodem, a później kwestią czasu było tylko dokupienie wersji z Figą i Migdałami - obydwie są  REWELACYJNE :) Ich recenzji spodziewajcie się wkrótce, bo tym dwóm cudeńkom nie odpuszczę! :)


I to tak w skrócie wygląda moja aktualna pielęgnacja włosów. Jeżeli chodzi o oleje, tak bardzo niegdyś przeze mnie uwielbiane i nieodłączne w moim życiu, to tak używam wciąż, ale najczęściej zwykłego oleju kokosowego przed myciem. Głównym powodem wyboru kokosa jest to, że ten olej nie jest drogi a zawsze gdzieś go mam pod ręką :)




Pozdrawiam serdecznie!

Aneta :)


Copyright © 2016 RedHairCare Blog , Blogger