3 dni w Pradze | relacja z wyjazdu + kilka informacji

3 dni w Pradze | relacja z wyjazdu + kilka informacji
Chciałabym się  z Wami podzielić relacją z wyjazdu do Pragi. Być może komuś się post przyda, szczególnie jeśli planuje wyjazd w ten rejon na własną rękę. W moim przypadku mimo tego że jest milion innych postów to ciężko było znaleźć coś co mnie zadowoli, szczególnie jeśli chodzi o aktualne informacje ;)


[Nazwy miejsc i stron są podlinkowane w nazwie]

Zaczynając od początku...
Na tegoroczne Walentynki uciekliśmy do Pragi. I nie był to spontan :) Hotel zarezerwowałam na stronie HRS już w listopadzie, gdyż cena była przyzwoita, a i same urlopy i dogadanie się nie warto zostawiać na ostatnią chwilę, tym bardziej że jechaliśmy w czwórkę ;)




DOJAZD

Dojazd wybraliśmy autem. Raz że szybciej a dwa że u nas jest dość kiepska komunikacja z większymi miastami typu Praga i wybierając PolskiegoBusa/Flixbusa i podobne wyszłoby nam nawet drożej, bo musielibyśmy dojechać do Poznania lub Wrocławia- a jak pisałam to bez sensu przy czterech osobach :)



HOTEL

Na stronie HRS deals była dostępna oferta w hotelu znajdującym się w bardzo bliskim sąsiedztwie Zamku, był to Jeleni Dvur. W cenę mieliśmy wliczone śniadanie w formie bufetu oraz parking:) Pokoje były dwuosobowe z jednym łóżkiem podwójnym. Do wyboru były 2 rodzaje pokoi, ja wybrałam wersję Standard bez widoku na zamek, ale za dodatkową dopłatą możliwa była rezerwacja w pokoju właśnie z takim widokiem. Dla mnie to było bez znaczenia, bo z hotelu korzystaliśmy do spania i do zjedzenia śniadania i nie było większej potrzeby na wydawanie pieniędzy na pokój z lepszym widokiem :)
1.2.3. Pokój w środku
4. Widok z okien

Sam pokój był urządzony bez szału, ale poprawnie. U nas trochę śmierdziała wykładziną i spaliśmy przy uchylonym oknie. Na wyposażeniu mieliśmy oprócz łóżka dużą szafę, sejf, 2 krzesła, stoliki nocne oraz biurko na którym stał mini bar- oczywiście za dodatkową opłatą można było coś sobie z niego wybrać ;)
W łazience było czysto, niestety była wanna zamiast prysznica, ale daliśmy radę. Przy grzanej podłodze wybaczyliśmy ten minus, za taką cenę i na dwie noce to nie było źle:)

1.Hotel
2.Widok z parkingu




JEDZENIE

Oj tu to się naszukałam i naczytałam miliona opinii, poleceń i ostrzeżeń gdzie jeść, a gdzie omijać szerokim łukiem, a i tak wyszło że na dobrze ocenianym i polecanym miejscu się przejechaliśmy :)

Pierwszego dnia nasze spacerowanie było dość chaotyczne, bo coś tam pamiętaliśmy z jednodniowej wycieczki z maja, ale i tak się lekko pogubiliśmy w tych uliczkach.
 Zaplanowaliśmy odwiedzić sobie miejsce które w zasadzie najwięcej ma dobrych opinii na blogach podróżniczych a dokładnie mowa o restauracji Stare Casy.
Miało być tanio, smacznie i przyzwoicie jak na Pragę. Niestety jedzenie okazało się być jedynie poprawne, w ilości małej, nieco niedoprawione i nie aż tak tanie :) Dodatkowo kelnerzy chodzili nerwowo zerkając co wziąć ze stołu co było bardzo irytujące. Po poproszeniu o rachunek Pan podał nam kwotę mówiąc że to bez napiwku, zaznaczając -BEZ  NAPIWKU- dając nam do zrozumienia że napiwek przydałoby się dać. Mój  TŻ  oczywiście dał kilka koron, choć moim zdaniem za tą obsługę to się nie należało ;) Miejsce samo w sobie obskurne, nie jadło się tam miło.Uciekliśmy szybko i doszliśmy do wniosku że pierwszy i ostatni raz tam wstąpiliśmy.  Obsługa rozumie polski.
Koszt 2 obiadów + 2 piw ok. 500 koron


Drugiego dnia po śniadaniu wybraliśmy się znów na Stare Miasto a póżniej na wzgórze Petrin. Tam na parterze wieży jest bar z którego skorzystaliśmy. Zamówiliśmy sobie panini oraz kawę. Panini to takie kanapeczki które są zapiekane w takim jakby tosterze- były bardzo spoko, taki ciepły szybki posiłek. Cena jednej to 89 kC. Zamówiliśmy też sobie po kawie cena jednej 59 kC + aromat 10 kC. Kawa- w smaku bardzo dobra, jej ilość to pół kubeczka, więc troszkę drogi interes ;) Wyszliśmy sobie na taras i zjedliśmy na dworze. Nie było kelnerów ani obsługi, nikt nas 'nie wyganiał'.
Za 2 panini i 2 kawy z aromatem zapłaciliśmy 230 kC, ale tylko dlatego bo nam Pani nie doliczyła jednego panini, ale się zorientowaliśmy po powrocie do hotelu licząc korony ;) Tu komunikowaliśmy się po angielsku, ale po polsku pewnie też dałoby radę.

Miejsce które odwiedzaliśmy z wycieczką w maju i którego nazwy nie pamiętaliśmy znaleźliśmy przez totalny przypadek. Przypadek który uratował nasze gastronomiczne chciejstwa z Pragi. Mowa tu o restauracji u Zlothego Slonia.
Jedzenie miazga! To po to się jedzie do Pragi :) do tego wspaniały ciemny Kozel i obiad nas zabiły do ranka następnego dnia. Ceny bardzo przyjemne jak na centrum. Mój smażony ser kosztował 145 kC, ciemny, lany Kozel 0,3l około 29kC. Do sera można zamówić sobie tam frytki albo ziemniaki, ja się zagapiłam i dostałam sam ser z sosem tatarskim, ale było też mega dobre :) Mój TŻ zamówił dla siebie gulasz w chlebku za około 220 kC i 0,5l Pilsnera. Gulasz pachniał gulaszem, aż ciarki mnie przeszły jak powąchałam. Obsługa nienachalna. Ideał jak dla mnie! Nikt nerwowo nie chodził, nie zabierał nic ze stołu jak ledwo widelec odłożyłam. Za 2 mega pyszne, syte obiady zapłaciliśmy około 600 kC z napiwkiem. Tu warto wejść i zjeść. Obsługa rozumie polski.


Wracając z Petrin nie mieliśmy sił wracać na Stare Miasto i stwierdziliśmy 'ahoj przygodo' i ruszyliśmy szukać jedzonka po drodze od Klasztoru na Strachowie do Zamku. Weszliśmy do 2 miejsc i szybko uciekliśmy. Szukanie na własną rękę miejsca gdzie warto zjeść w Pradze nie warto zaczynać w tym miejscu ;) Ceny z kosmosu, np mój smażony ser w jednym lokalu 350 kC! W drugim smród taki że po wejściu na niecałe 5 minut tak śmierdzieliśmy jedzeniem aż się niedobrze robiło:/ Po tych dwóch miejscach poddaliśmy się i poszliśmy na Stare Miasto :)


Oczywiście skusiliśmy się na Trdelniki! Kupiliśmy je obok wejścia na Most Karola- pychotki! W dodatku świeże, a kolejka długaśna :)


Niepisane zasady jedzenia w Pradze:
1. Nie wchodzić jeśli są naganiacze na zewnątrz i zapraszają do  środka - coś musi tam śmierdzieć.
2. Uwaga na reklamy na zewnątrz- w środku okazuje się że cena 10x wyższa
3. Czesi lubią doliczać za obsługę do paragonu, bez zapytania o zgodę.
4. Przekąski na stole też mają swoją cenę, w jednym miejscu była mikro miseczka z czipsami z schowaną ceną 43kC :)





ZWIEDZANIE

Ze względu na porę roku odpuściliśmy sobie parki. Oprócz starego miasta odwiedziliśmy wzgórze Petrin na którą wybraliśmy się kolejką. Bilet kosztuje 24kc, można kupić je w automacie w miejscu z którego kolejka odjeżdża. Nie zapuszczaliśmy się w dalsze zakątki miasta, za mało czasu na to było, ale nie wykluczamy że w tym roku jeszcze raz się nie wybierzemy ale jak już będzie bardziej zielono ;)
W ciągu naszej wyprawy byliśmy kilkakrotnie na Moście Karola - o każdej porze jest tu pełno ludzi;)
Zobaczyliśmy min. Orloja, Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem, Zamek Szwarcenbergów. W kompleks zabudowań zamku nie wchodziliśmy- szkoda było nam czasu na stanie w gigantycznej kolejce - może innym razem :)


1. Jedna ze strażnic przed Mostem Karola
2. Przed Orlojem
3. Przykład pięknych zabudowań

1.Widok z Mostu Karola na Zamek
2.3.Widok na Most Karola
4. Widok z Mostu na Wełtawę

1. Wieża Petrin
2.3. Widok z kolejki na zamek


Pamiątkowe lusterko przypominające wyglądem praski zegar atronomiczny


Nie mogło zabraknąć zdjęcia włosów :D


Post nie jest sponsorowany jakby się ktoś pytał- opisuję własne doświadczenia! Mam nadzieję że komuś się to przyda :) 
......

W SKRÓCIE:

Praga jest piękna- ale tylko centrum, wjeżdżając autem można się przerazić przedmieścia.
Na starym mieście polecam zjeść u Zlothego Slonia. 
Warte uwagi są szybkie kanapeczki Panini jeżeli wybierzemy się na wzgórze Petrin. 
Piwo jest genialne - ja jestem zwolenniczką ciemnego Kozela.
Hotel był bardzo w porządku -  dodatkowo obsługa rozumiała polski. Zapłaciliśmy 78 euro za 2 noce/2osoby ze śniadaniami :)
Nie polecam restauracji Zlote Casy - jak dla mnie to była melina niewarta uwagi, nie rozumiem jej fenomenu na blogach podróżniczych. 
Na zakupy spożywcze jeśli potrzeba to w centrum jest Tesco Express - link do mapy.



Hit stycznia! Maseczki Organic Shop

Hit stycznia! Maseczki Organic Shop
O tym że nie przepadam za zmianami masek do włosów wspominałam kilkakrotnie przy aktualizacjach włosów.  Od dłuższego czasu miałam ulubiony zestaw składający się z Kallosów i ewentualnie odżywek Nivei bądź Garniera. 
Nie zerkałam na inne maski, aż składałam zamówienie na prezenty świąteczne i w oko wpadła mi ta maska z awokado i miodem. Przepadłam jak zobaczyłam cenę : 5,90zł i co, ja nie wezmę? oczywiście, że nie puszczę takiej okazji ;)
I tak się zaczęła moja przygoda z tymi maskami, które jak się okazało wyparły całkowicie resztę z tej kategorii pielęgnacyjnej.


W wersji Awokado&Miód zakochałam się od pierwszego użycia, po prostu byłam w szoku że tak tanie coś bez silikonów może tak pięknie wygładzić i okiełznać włosy!  Idąc za ciosem, a dokładniej przechodząc obok sklepu z naturalną żywnością wstąpiłam na chwilkę i dojrzałam wersję Figa&Migdał i niewiele się zastanawiając ją kupiłam ;) Wrażenia po użyciu - niemalże identyczne! Maseczki szybko stały się moją maseczkową bazą i w zasadzie tylko ich używam na chwilę obecną.

Nie mam czasu nakładać je na dłużej niż 5 minut, a najczęściej się kończy na tym że je aplikuje chwilę masuję włosy i zaraz szybko spłukuje. Na to jeszcze aplikuje serum, odżywkę w sprayu i v'oila!



Cechy wspólne masek: ( odczuwalne i mające duże znaczenie w moim przypadku)

- obydwie wygładzają włosy
- nie obciążają
- pozostawiają włosy sypkie
- po ich użyciu nie mam większych problemów z ułożeniem włosów (czyt. nie są one sztywne ani splątane)
- idealna konsystencja gęstego budyniu sprawia że maseczki starczają na bardzo długo mimo ich niewielkich pojemności!
- szybko i łatwo się spłukują - dla mnie to decydująca właściwość :)
- w składzie brak silikonów, za to w każdej znajdziemy olejki i całkiem przyzwoity skład
- niska cena. wersja z figą jest droższa o 1 zł, czyli koło 7 zł można już ją dostać :)
- współpracują z każdym użytym szamponem, czyli mogę używać je po każdym myciu.

Różnice:

- wersja z figą nie nadaje się do dłuższego trzymania na głowie tj więcej niż 5 minut- powoduje lekki puch w nadmiarze :)





Moje włosy jak widać nie marudzą na takie traktowanie ;)





Zdjęcie pochodzi z mojego Instagrama  @aneta_1208.


Pozdrawiam! :)


The best of 2016 | Czyli ulubione kosmetyki 2016 roku

The best of 2016 | Czyli ulubione kosmetyki 2016 roku
Czas rozliczyć się z ubiegłym rokiem na płaszczyźnie zachwytów kosmetycznych, których na szczęście nie brakowało :) 
Do grona ulubieńców roku 2016 mogę z całą pewnością zaliczyć niżej wymienione produkty:



WŁOSY:

L'OREAL MYTHIC OIL
Pisałam o nim już post tutaj. Regularnie pojawia się w postach związanych z pielęgnacją włosów. Najlepszy, najbardziej wydajny i nie zastąpiony. Mimo zmiany opakowania i niewielkiej ingerencji w skład jestem z niego bardzo zadowolona. Służy mi on standardowo do zabezpieczania końcówek po każdym myciu :)


BANIA AGAFII SZAMPONY DO WŁOSÓW
Tu nie wytypuję jednego konkretnego, ponieważ wszystkie w tych zielonych butelkach są dla mnie stworzone :) uwielbiam je za to że zostawiają włosy oczyszczone, ale nie splątane ani szorstkie. Nie muszę też koniecznie używać odżywki do spłukiwania po ich użyciu, a to dla mnie nie lada ułatwienie. Plusem jest również cena, bo szampony wcale nie są drogie, a przy długich włosach trochę ich zużywam :)


REVLON EQUAVE ODŻYWKA Z KERATYNĄ
Więcej pisałam o niej tutaj. Nie zamienię jej na żadną inną. Najlepsza, najbardziej wydajna. Nie skleja mi włosów, nie obciąża fryzury, pięknie pachnie- dla mnie w sam raz! ;)


TWARZ

MAKE ME BIO WODA RÓŻANA
Najbardziej uniwersalny produkt jaki miałam okazję stosować, w dodatku z atomizerem! Pięknie pachnie, nadaje się do cery w każdym stanie i wtedy gdy jest bardziej podrażniona jak i również gdy nic się na niej nie dzieje. Świetny produkt, tym bardziej że ja uwielbiam pryskać twarz za pomocą atomizera i zostawiać do samodzielnego wchłonięcia niż nanosić coś za pomocą wacika :)

MIZON SNAIL REPAIR EYE CREAM
Czyli najlepszy krem pod oczy. Nie podrażnia, widocznie nawilża, nadaje się pod makijaż, nie zbiera się w załamaniach i jest absolutnie mega wydajny! Żałowałam sobie tych 45 zł, ale teraz się cieszę że jednak się odważyłam i wydałam aż tak dużo na sam krem pod oczy :) Jestem nim zauroczona, nie zmienię go jeszcze przez dłuuugi czas.


 MIZON SNAIL RECOVERY GEL
Kupiłam go z ciekawości czy tańszy ślimak będzie równie dobry jak droższy krem i serum. No niestety jeden drugim nie zastąpię, ale żel jest lżejszą wersją obydwu która idealnie nadaje się do codziennego stosowania. Sprawdza się na skórze podrażnionej, przesuszonej ale za razem lubiącej mieć wysyp niespodzianek. Żel bardzo dobrze się wchłania, lekko nawilża, ale też nie zapycha. Dodatkowo jest tańszy, gdyż kosztuje ok.30 zł i jest fajną opcją do wypróbowania coś z  ślimaków na sam początek :)

MIZON SNAIL REPAIR AMPOULE
Geniusz na zmęczoną, szarą cerę! Najlepsze co zdarzało mi się stosować również w przypadku zaogniających się zmian, gdyż serum sprawia że stan zapalny się sporo ogranicza i szybko blednie. Faktem jest również że przy systematycznym używaniu wyblakły mi brązowe potrądzikowe plamy na policzkach które miałam przez długi czas :)
Nareszcie się ich pozbyłam, ale jest to zasługa zarówno żelu, serum oraz peelingów które starałam się robić w miarę często :)


MAKIJAŻ:

 Tu króluje moja absolutna perełka i jedyna paletka jaką używam w codziennym makijażu, czyli TOO FACED CHOCOLATE BAR.
Jedynie brakuje mi czerni w tym zestawieniu, która jest mi niezbędna do makijażu, ale posiłkuję się pojedynczym cieniem lub czarną kredką do oczu.
Kolory w tej paletce są skomponowane idealnie, można wykonać nią każdy makijaż w ciepłej tonacji. Mam swoje ulubione połączenia i nie wypróbowałam jej we wszystkich kombinacjach, ale jak widać mało się zużywa i pole do malowania jeszcze mam całkiem spore :D



I tym kolorowym czekoladowym akcentem zamykam kosmetycznie rok 2016 :)

......

Jak wyglądają Wasze zbiory ulubieńców minionego roku?
Znane są Wam produkty z postu? Używałyście któregoś? :)


Zapraszam Was na moje konto na Instagramie znajdziecie mnie jako @aneta_1208 :)


Pozdrawiam,
Aneta

Aktualizacja włosowa: Grudzień 2016

Aktualizacja włosowa: Grudzień 2016
Witajcie już w Nowym Roku! :)
Dziś nieco spóźniona - już noworoczna, ale jeszcze grudniowa aktualizacja włosów, bo z grudnia zdjęcia :)


Przez ostatni czas nie praktykowałam żadnych szaleństw i eksperymentów na włosach i to się raczej nie zmieni zbyt szybko, gdyż pasuje mi stan na chwilę obecną.
Nie ścigam się zbytnio o długość, ale bym bardzo już chciała mieć je do pasa, lecz jak widać brakuje mi jeszcze małą 'tyćkę' czyli z jakieś 3-4 cm, które non stop podcinam bo nie podobają mi się końcówki, a długości nie będzie bez odpowiedniej jakości! ;)

Na zdjęciach włosy są rozczesane szczotką, toteż są i nieco napuszone, ale nie zwracam na to większej uwagi, bo szybko wracają do normalnego stanu tj. do tafli.
Wciąż używam szczotki z DM z naturalnego włosia oraz do grzebienia z szeroko rozstawionymi zębami - nic tego duetu uzywanego na zmianę nie ma szans u mnie pobić.


W listopadzie udało mi się wygospodarować czas na nałożenie henny na całe włosy i było to bodajże trzecie czy czwarte farbowanie na długości w 2016! 
Zazwyczaj z braku czasu i chęci farbuję same odrosty farbami Joanny- tu też jest bez zmian, innym środkom chemicznym już nie wierzę a nie chcę przerzedzać sobie czupryny eksperymentami z jakąś inną marką. Te mi dobrze łapią, nie wypłukują się i nie powodują uczuleń :)


 Kosmetyki których używam to nie jest jakaś zawrotna ilość, ale przyznać się muszę że szamponów mam tyle że nie ma szans na zebranie ich w jedno zdjęcie ;)- to takie moje małe remedium na zły wygląd włosów- mi wystarczy zmiana szamponu, więc wybór mam całkiem spory.
Uprzedzając wszelkie domysły: nie używam drogeryjnych szamponów typu Gliss Kurr, Garnier, Elseve etc, jedyne produkty na miejscu które mogę kupić to szampony Ives Rocher, Herbal Essencess, Alterra i ewentualne tanie ziołowe oczyszczające jak dla przykładu produkty marki Barwa. Reszta to są produkty rosyjskie, dostępne głównie w internecie, przeważnie szampony Bania Agafii - moja wielka miłość :)


Tradycyjnie po myciu używam tylko odżywki Revlona oraz serum Mythic Oil- to się już od dawna nie zmienia i nie zmieni chyba przez długi czas :)


Tymczasowo odstawiłam uwielbiane przeze mnie Kallosy na rzecz tych dwóch taniości od Organic Shop. Po pierwszej próbie siostrzanej trzeciej wersji z jaśminem nie dawałam im najmniejszych szans, ale skuszona ceną spróbowałam tej z Awokado i Miodem, a później kwestią czasu było tylko dokupienie wersji z Figą i Migdałami - obydwie są  REWELACYJNE :) Ich recenzji spodziewajcie się wkrótce, bo tym dwóm cudeńkom nie odpuszczę! :)


I to tak w skrócie wygląda moja aktualna pielęgnacja włosów. Jeżeli chodzi o oleje, tak bardzo niegdyś przeze mnie uwielbiane i nieodłączne w moim życiu, to tak używam wciąż, ale najczęściej zwykłego oleju kokosowego przed myciem. Głównym powodem wyboru kokosa jest to, że ten olej nie jest drogi a zawsze gdzieś go mam pod ręką :)




Pozdrawiam serdecznie!

Aneta :)


Hairvity | efekty po miesiącu suplementacji

Hairvity | efekty po miesiącu suplementacji


Moje pisanie na blogu jest rzadkością, ale wciąż o nim pamiętam! ;)

Dziś chciałabym Wam przybliżyć tabletki Hairvity, które testowałam przez cały miesiąc.


Ze względu na problemu żołądkowe staram się unikać zażywania wszelkich wspomagaczy na włosy czy paznokcie w postaci tabletek, które niestety różnie toleruję. Mimo wszystko po przemyśleniach zdecydowałam się na to że podejmę się testowania Hairvity, szczególnie iż moje paznokcie nigdy nie należały do najmocniejszych, a włosy po odstawieniu hormonów leciały garściami i nic nie wydawało się być pomocne.
Przy wyborze akurat tego produktu zdecydowały też bardzo dobre, a nawet wystrzałowe opinie na blogach, więc no musiałam sama spróbować ;)

Hairvity jest reklamowany jako suplement idealny dla wypadających i zniszczonych włosów, więcej na jego temat możecie poczytać bezpośrednio na stronie producenta - KLIK

Jeżeli chodzi o moje wrażenia związane z tym suplementem to o dziwo w przeciwieństwie do wieeelu recenzji u mnie jakiś wielkich zachwytów nie było :))
Tabletki są spore, trzeba brać je 2x dziennie, dla mnie koniecznie w trakcie posiłku bo solo lubiły się "przypominać" co było bardzo irytujące.
Efekty jeżeli o jakiś mogę wspomnieć to w zasadzie nic więcej oprócz tego iż paznokcie nieznacznie się poprawiły pod względem wyglądu - niestety wciąż się łamały. Podłamałam się tym i stwierdziłam że jak nic mi nie pomaga to sobie zrobię i przedłużę paznokcie żelem, tyle z tego dobrego że nie muszę się już o te pazury martwić ;)
Włosy niestety szybciej mi nie zaczęły rosnąć, ani nie było wysypu baby hair nawet po miesiącu od skończenia suplementacji (u mnie przeważnie widać po takim czasie efekty przyrostowe).
O zahamowaniu wypadania też nie mogę wiele powiedzieć bo to co miało wypaść i tak wypadło, dopiero wcierka od Ginvery mi ograniczyła wypadanie tak że już nie stresuje mnie czesanie - ale o tym innym razem :)


.......

Podsumowując nie mam za wiele o czym pisać ;)
Tabletki nie zrobiły na mnie większego wrażenia, a w swojej karierze włosomaniaczki brałam już lepsze środki.
U mnie Hairvity nie zadziałało, zawiodłam się ale znów też i przekonałam że nie ma na co ślepo wierzyć w cuda u innych, jak ma się mega oporny organizm albo problemy zdrowotne, które powodują taki a nie inny stan włosów :)


Pozdrawiam!
Aneta :)

Wishlista | Jesień 2016

Wishlista | Jesień 2016


Największą ochotę na tworzenie i planowanie 'chciej-list' zawsze mam gdy zbliża się jesień:) Jakoś nie po drodze mi robienie takich planów i notatek w inne pory roku tak bardzo jak właśnie teraz. Przyznam że moje aktualne plany ograniczają się w większości do obuwia na które bardzo choruję, a reszta to takie dodatki, ale również ważne :)




1. REEBOK CLASSIC LEATHER WHITE

Na które choruję od dawna i być może miałabym już je gdyby nie fakt że zimą ubiegłego roku trafiłam do outletu i znalazłam również Reeboki Classic, ale nieco różniące się od tych całkowicie białych w śmiesznej cenie 70 zł. Jak się domyślacie kupiłam i okazało się że:
1. Nie daje się w nich chodzić, bo mają twardą zapiętkę.
2. Dodatki czerni i czerwieni średnio mi pasują do wszystkiego.

W związku z tym wciąż marzę o tych klasycznych CAŁYCH białych butkach i o ile nie przeszkodzi mi w tym pogoda to sobie je w końcu kupię, tym bardziej że liczę na to iż trafię jakąś przecenę posezonową :)



2. SZALIK

Mój dotychczasowy ulubieniec pochodzi z second-handu i składa się w ponad 50%z wełny. Szukam jednak czegoś lżejszego, mniej grzejącego właśnie na taką pogodę jak mamy teraz:)
Niestety nie mam jakiegoś upatrzonego modelu czy koloru, ale wiem że nie chcę produktu z samego akrylu od którego włosy się bardzo elektryzują.



3. CZARNY PŁASZCZ

W zasadzie to bardziej na zimę, ale też na późną jesień. Niestety ten co noszę już od ponad 7 lat nie reanimują nawet zabiegi w pralni chemicznej i już nie jest aż tak wyjściowy jak powinien:(
Zalazłam już swój prawie ideał, jest to TEN MODEL, ale zanim kupię szukam jeszcze czegoś co może mi się jeszcze bardziej spodobać, żebym później nie żałowała swojej decyzji. Tym bardziej że nie znoszę jak za coś płacę a okazuje się że za niższą lub tą samą cenę znajdę coś lepsze jakościowo :)



4. BOTKI


Upatrzony model znajduje się w Wojasie KLIK. Mają one antypoślizgową podeszwę co dla mnie jest po prostu niezmierną wygodą ponieważ chodzę bardzo szybko i w razie niepewnego podłoża często zdarzają mi się niekontrolowane poślizgi ;) Z ich zakupem jednak czekam na ostatnią chwilę, gdyż lubię chodzić w adidasach póki jeszcze pogoda mi na to pozwala, a z tego co widzę nie zanosi się na wielką zmianę.



5. BALERINKI ALEXIO GIORGIO

Zakochałam się w nich od pierwszego spojrzenia! Jeżeli nie uda mi się ich kupić na jesień to z pewnością zaopatrzę się w TEN MODEL wiosną, gdy wydatki będę miała troszkę mniejsze. Niemniej jednak same przyznacie że są one urocze? ;)



6. ROZKLOSZOWANA SPÓDNICA

Oczywiście najlepiej żeby była czarna ;) Ta z góry pochodzi z tej strony - KLIK jednak nie jest do końca taka jaką sobie wymarzyłam. Niestety w tej kwestii jestem bardzo wybredna i szukam swojego ideału od 2 lat. Może w tym sezonie mi się poszczęści, bo widzę że nawet w sieciówkach kolekcje są całkiem obiecujące ;)



- CZĘŚĆ KOSMETYCZNA -


Z kosmetyków nie potrzebuję wiele, ale bardzo chętnie w związku ze zbliżającą się Rossmannową promocją -49% zaopatrzyłabym się w:

- maskarę Maybelline Lash Sensational
podkład Revlon Colorstay

....
A poza Rossmannem marzy mi się TA paletka cieni, którą nie mam pojęcia jak dostanę, ale jakoś wykombinuję, bo jest przepiękna! ;)


-----Zapraszam Was do śledzenia mnie na Instagramie----



Miłej Niedzieli! :)


Pozdrawiam,
Aneta

Hity i kity miesiąca.

Hity i kity miesiąca.
Dawno przestałam pisać posty z nowinkami kosmetycznymi, głównie z powodu tego iż się z tym kompletnie nie wyrabiałam, a przemiał był oooogromny,  szczególnie jeśli chodzi o kosmetyki do pielęgnacji ciała. Z włosami się to nieco uspokoiło, ale niestety odstawienie hormonów daje mi nieźle popalić i w zasadzie wszystko mi się ostatnio psuje i cały czas chwytam się czegoś to nowego, co w teorii ma mi pomóc się ogarnąć.

Niestety wszystko się nie spisuje i stąd post z hitami i kitami :)



Na pierwszy ogień idą paznokcie. 

Tu oberwało się im za samodzielne ściągnięcie 'na chama' hybrydy - osoby które to przerabiały mnie rozumieją :) Paznokcie przez ponad miesiąc były w opłakanym stanie, rozwarstwienia, pękania i bruzdy znajdowały się na porządku dziennym. W ramach mojej pomysłowości odkopałam nieużywaną wzmacniającą odżywkę Sally Hansen i dokupiłam do tego Peeling z aloesem i wit.E od Wibo.

Po pierwsze: kupując droższą Sally Hansen miałam cień nadziei na to że paznokcie nie będą się aż tak tragicznie łamać, po drugie: ta odżywka pogorszyła znacznie ich stan, tak że złamania powstawały nawet przy zahaczeniu o koszulkę- ból i dyskomfort niesamowity. Dodatkowo skórki dookoła były tak paskudne że na myśl już mi przychodziło ich wycinanie(!). Wściekła na odżywkę porzuciłam ją i dokupiłam peeling od Wibo....
który nie okazał się być wiele lepszy, ale chociaż poprawił nieco stan skórek. Niestety stosowany na paznokcie sprawiał że pionowe bruzdy były bardzo widoczne i wyglądały jeszcze gorzej...

Niestety obydwa produkty to dla mnie KITY, jeden trochę większy a drugi mniejszy, ale nie tego się spodziewałam:(


Kolejne są dwa bardzo przyjemne hity, tym razem w kwestii pielęgnacji ciała.

Nie wiem jakim cudem przegapiłam naturalny krem oliwkowy od Ziaji i żyłam tyle czasu w nieświadomości, aż przypadkiem totalnie z nudów wbiłam się na youtuba na kanał Maxineczki i trafiłam na filmik w którym o nim wspominała :) nie zwlekałam długo z zakupem bo już na następny dzień poszłam do Rossmanna i wrzuciłam go do koszyka. Krem jest świetny! Uwielbiam go za cenę, za wydajność i działanie! Służy mi on do pielęgnacji całego ciała. Świetnie radzi sobie z przesuszoną skórą, nie podrażnia, nie ma duszącego zapachu i przede wszystkim genialnie się wchłania :3

Żel aloesowy Mizon był dla mnie wybawieniem po wszelkich kąpielach słonecznych. Służył mi nie tylko do ciała po opalaniu ale również na włosy gdzie nakładałam go przed olejowaniem. Niestety dobił dna, ale mam już na oku kolejną koreańską aloesową pozycję do zakupu z trochę większą zawartością aloesu:)




Peelingowanie skóry spędza mi sen z powiek. Mam masakrę na twarzy i ciężko się ogarnąć biorąc pod uwagę kilometrowe płaty suchej skóry. Z pomocą przyszły mi dwa przyjemniaczki:
Peeling podwójnie złuszczający z Soraya oraz Peeling enzymatyczny Nuno z Ziaji. Obydwa okazały się być hitami. Uwielbiam je choć różnią się od siebie bardzo to działają cuda.

Ten od Soraya ma świetnie zdzierające drobinki, ponadto ma super konsystencje: absolutnie nic mi nie ucieka z twarzy gdy ją peelinguję co bardzo mnie cieszy. Skóra jest przyjemnie gładka i odświeżona. Używam go raz w tygodniu również na dekolt i ramiona- jest on bardzo wydajny i w swoim działaniu zarówno skuteczny jak i delikatny.

Pozycja od Ziaji pomaga mi w walce z suchymi skórkami, stosuję go max 3 razy w tygodniu. Peeling enzymatyczny używam na twarz i czasami ewentualnie 'maźne' nim szyję. Skóra jest bardzo miękka po jego użyciu, nie ma mowy o jakiś przesuszeniach czy dyskomforcie mimo tego że produkt przeznaczony jest do skóry tłustej i mieszanej, a ja zdecydowanie takiej nie mam :) Lubię po nim nakładać różne maseczki, obecnie króluje u mnie z Ziaja, ale szukam czegoś co nie będzie w jednorazowych saszetkach tylko w opakowaniu o większej pojemności.
 Macie może jakieś swoeje typy godne uwagi? Chętnie jakieś maseczki przetestuję ;)





Na koniec mam coś bardziej i mniej słodkiego :)
Odkryciem w Biedronce okazała się być czekolada Luximo o smaku mięty. Nie jest ona za słodka ani mdląca wręcz w sam raz! Podjadam ją czasami, ale jest na tyle czekoladowa że wystarcza mi jej bardzo mało na bardzo długo i za to jest moim hitem, bo wcześniej potrafiłam wcinać czekolad tyle ile widzę, ta sprawiła że się ograniczyłam pod tym względem, właśnie za jej 'czekoladowość':)

Kitem niestety jest Kerastase Elixir K Ultime z nieśmiertelnikiem na który długo polowałam i o którym marzyłam od bardzo dawna.
Wykosztowałam się na niego nie mało bo aż 130 zł z przesyłką, a okazało się że produkt nie sięga nawet do stóp używanego wcześniej, ponad połowę tańszego L'Oreala Mythic Oil :(
Załamało mnie to trochę, ale mam nauczkę żeby już nie kombinować.
Po użyciu Kerastase moje włosy są sztywne i szorstkie. Nie czuję też ładnego zapachu o którym tyle czytałam, a i sama konsystencja jakoś mi też nic nie urwała- przeciętniak wśród reszty serów do włosów, ale jeśli chodzi o półkę cenowo to jest wręcz katastrofa....:(





To tyle z hitów i kitów sierpnia, na wrzesień mam nadzieję że będzie lepiej :)


Znacie te produkty? Jak u Was się spisały?


........

Pozdrawiam.
Aneta
Copyright © 2016 RedHairCare Blog , Blogger